Ludzki mózg to naprawdę przebiegła bestia. Z jednej strony potrafi podsunąć - i to w najmniej oczekiwanym momencie - wspomnienie głupiego żartu wtedy, gdy powinno się zachować powagę. Z drugiej zaś - ile zostało Ci w głowie z książek, które tak uparcie studiowałeś przed ważnym egzaminem? Że pamięć jest wybiórcza - o tym nie pamiętają jedynie cierpiący na Alzheimera. (Wody!)

Gdyby Sanepid się do nich dobrał...

A to właśnie wspomnienia - te dobre i te gorsze - kształtują w dużej mierze to, kim byliśmy, jesteśmy i będziemy. Traumatyczne przeżycia sięgające najwcześniejszych miesięcy życia mogą wpłynąć na to, jak postrzegasz świat, jak reagujesz na bodźce, w jaki sposób oceniasz rzeczywistość. Trauma wcale nie musi dotyczyć aktów przemocy z użyciem łyżeczki do herbaty czy topienia głową w dół w klozecie - nawet odczucia tak subiektywne jak domniemana niechęć rodziców potrafi napsuć krwi dorosłemu już człowiekowi.

A gdyby tak móc wymazać wszystkie bolesne chwile z umysłu? Choć nasze mózgi nierzadko dają sobie radę z wypieraniem przykrych wspomnień, to długotrwała negacja i tak odbije się echem w podświadomości. Ale gdyby pozbyć się cierpienia tak zupełnie, nie tyle zakopać go pod stertą innych zdarzeń, co skasować go raz na zawsze? Jakie mogłyby być tego konsekwencje?

Remember Me pozwala na podejrzenie przyszłości, w której kontrola wspomnień jest możliwa. Dzięki urządzeniu zwanemu Sensen wszyscy mogą dzielić się urywkami z życia - trochę jak Facebook, tylko kilka kroków dalej - a także modyfikować to, co jeszcze w głowie się ostało. Łatwo przewidzieć, że znalazła się korporacja - Memorize - która wykorzystując tę technologię przejęła kontrolę nad obywatelami. W Neo-Paris - Paryżu przyszłości - pod koniec wieku XXI poznajemy protagonistkę, Nilin. Unikamy całkowitego wyczyszczenia pamięci w więzieniu La Bastille, by powrócić w szranki rebelianckiej grupy Errorists.

Celem Nilin jest odzyskanie utraconych wspomnień i, oczywiście, rozprawienie się z Memorize. Choć wygląda niepozornie, bohaterka potrafi nieźle nakopać tym przeciwnikom, którzy ośmielą się stanąć na jej drodze. Na początku mamy do czynienia przede wszystkim z Leaperami - mutantami, które kiedyś były ludźmi, ale uzależnienie od Sensenów ściągnęło ich na dno. Pierwsze skojarzenie? Ot, golumy z duckface'em. Z czasem napotkamy na swojej drodze także żołnierzy korporacji, różnego rodzaju roboty oraz, oczywiście, bossów. Większość przeciwników atakuje całą zgrają.

I generał d***, kiedy wrogów kupa

W walce używamy samodzielnie układanych kombosów, na które składają się ciosy z czterech grup Presenów. Każdy typ Presen ma inne zastosowanie: jedne są typowymi ciosami, inne dodają nieco zdrowia, jeszcze inne - przedłużają i wzmacniają działanie danej kombinacji, wreszcie mamy Preseny odpowiadające za ładowanie S-Presenów, czyli specjalnych, "dodatkowych" ataków, które pozwalają na szybsze i skuteczniejsze przetrzebianie szeregów wroga. W praktyce rozgrywka ogranicza się do ułożenia sobie dwóch kombinacji - jednej na przywracanie zdrowia, drugiej na ładowanie S-Presenów - i nawalania (trudno mi to inaczej określić) przeciwników oraz robienia uników. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest opanowanie kamery, która lubi sobie poszaleć w najmniej odpowiednim momencie.

Kolejnym istotnym elementem gry jest wspinanie się i skakanie po różnorakich platformach, parapetach, kratach i rurach. Nilin w dzieciństwie musiała wygrywać wszelkie konkursy na drabinkach na pobliskim placu zabaw. Podczas, gdy ona wisiała sobie na kolejnej wnęce, naszła mnie nieuchronna refleksja: na cholerę to wszystko? Gra nie jest szczególnie długa - na normalnym poziomie trudności zajęła mi kilka wieczorów - ale im głębiej w nią brnęłam, tym bardziej rosło we mnie poczucie deja vu.

Monotonia skakania i bijatyk poprzeplatana jest scenkami filmowymi. Po kilku takich ujęciach dotarło do mnie, co tak bardzo mierzi mnie w Remember Me. Otóż Nilin to, prosto ujmując, Dante w staniku i bez miecza, a Remember Me to DMC, które starało się być głębokie, a skończyło ze średnio wciągającą historią, monotonnym gameplayem i kompletnie bez jaja. Nie przypominam sobie ani jednego żartu w całej grze, nawet średnich lotów. A przecież nawet poważną historię trzeba raz na jakiś czas rozładować humorem.

Neo-Paris w pełnej krasie

Dlaczego więc uparłam się, żeby skończyć tę grę? Chociaż wiało nudą na kilometr, w Remember Me znalazły się dwa elementy warte uwagi. (Choć i tak zmarnowano dość mocno ich potencjał). Po pierwsze - miasto Neo-Paris zachwyca. Zarówno elegancka dzielnica bogaczy, Saint-Michel, jak i ciemne kanały prezentują się realistycznie. Neo-Paris jest miejscem, które chciałoby się obejść wzdłuż i wszerz (co, ze względu na liniową, zamkniętą fabułę, nie jest możliwe). Nawet niewielkie odstępstwa od domyślnej trasy nie wchodzą w grę, a szkoda. Twórcy musieli włożyć sporo wysiłku w w wykreowanie otoczenia, z którym nie da się wchodzić w jakiekolwiek interakcje. O ile ciekawiej grałoby się, gdyby np. niektórzy mieszkańcy mogli zlecić do wykonania dodatkowe zadania w zamian za punkty PMS (potrzebne do odblokowywania nowych Presenów). Mogłoby to być wybicie grupki Leaperów, grasującej w piwnicach albo modyfikacja czyjegoś wspomnienia.

Zmiana biegu wspomnień to drugi ciekawy element gry. Pojawia się zaledwie kilka razy - a szkoda, bo koncepcja warta uwagi. Otóż Nilin potrafi nie tylko włamywać się do pamięci i wykradać kody do zamków, ale również przekręcać w głowie to, co miało już miejsce. Poprzez zmianę pewnych elementów bohaterka umie zasiać w przeciwniku przekonanie, że zdarzenia miały zupełnie inny przebieg. Jeśli jednak zmieni się je w niewłaściwy sposób, efekt będzie niezadowalający. Warto bawić się tymi scenkami, by obejrzeć wszystkie możliwe rezultaty - choć tylko jeden da nam przepustkę do dalszej gry, Jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że sceny zmian wspomnień mogłyby w dużej mierze wprowadzić element nieliniowości w grze. Niestety, twórcy postanowili bardzo ograniczyć graczy, zubożając jednocześnie rozgrywkę.

Koniec końców Remember Me jest grą bardzo przeciętną, nie ze względu na koncepcję - wiele pomysłów prezentuje się ciekawie, przynajmniej na pierwszy rzut oka - lecz na zmarnowany potencjał. Wieje nudą nie dlatego, że nic się nie dzieje (OK, w sekwencjach "skakanych" zwykle nic się dzieje), ale dlatego, że powtarza się w kółko to samo. Jesteśmy prowadzeni za rączkę od początku do końca - gra pokazuje nam zawsze, w jaki sposób zaatakować danego przeciwnika, więc nawet nad tym nie trzeba się zastanawiać. Polecam wyłącznie osobom, które potrzebują sobie poklikać myszką i popatrzeć na krajobrazy. Chociaż do tego chyba lepiej odpiąć ją od komputera i iść na spacer. 5/10.

Z innej beczki: niedługo rusza cykl DG na naszym kanale YouTube, o czym nie omieszkam poinformować w stosownym momencie także tutaj. Tymczasem zachęcam do pozostawiania własnych propozycji gier do testów - i do następnej niedzieli!