Komputer stacjonarny PC był moim podstawowym narzędziem pracy od 1998 do 2012 r. Na początku w zasadzie wyboru nie miałem. Laptopy były kosmicznie drogie, a ich parametry nie zwalały z nóg. Pierwszy notebook, jakiego widziałem, miał Windowsa 3.1, 9-calowy ekran i wytrzymywał na baterii jakieś 40 minut.
Kilka lat temu zaczęła się jednak rewolucja. Komputery przenośne potaniały, a ich parametry znacznie się poprawiły. Nadal ustępowały desktopom pod wieloma względami, ale dało się już na nich pracować. Częścią tej rewolucji były netbooki - niewielkie, tanie laptopy za 1000-1500 zł do zadań biurowych i webowych.
Dziś za 2000-2500 zł można kupić naprawdę solidną maszynę z klasycznym ekranem 15,6 cala, dwurdzeniowym procesorem, pojemnym dyskiem oraz 4 GB RAM-u. Za kilkaset złotych więcej dostaniemy 4 rdzenie i 8 GB RAM-u. Na rynku są też ultrabooki (także coraz tańsze) - mniejsze, lżejsze, ale nadal bardzo wydajne.
Dlaczego warto mieć laptopa?
Na pierwszym miejscu warto wymienić tutaj mobilność. Oczywiście nie jest ona tak duża jak w przypadku chociażby tabletu. Większość notebooków można jednak zabrać ze sobą bez problemu do znajomych czy w podróż. Wysoka funkcjonalność towarzyszy nam niemal wszędzie.
Laptop to także wybór minimalistów. Osobiście nienawidzę, gdy moje biurko jest zawalone - tu stoi monitor, tu głośniki, tam leży klawiatura. Do tego dochodzą wszechobecne kable. Laptop wszystko to ma zintegrowane w kompaktowej obudowie. Głośniki są gorszej klasy, ale nie zajmują miejsca na stole.
Z notebookiem można także pracować w różnych miejscach domu lub mieszkania. Nie jesteśmy skazani na biurko. Możemy przeglądać rano Facebooka jedząc śniadanie w kuchni, latem przesiadywać na balkonie (o ile mamy matowy ekran), a w razie potrzeby podłączyć peceta do telewizora i oglądać filmy lub grać na 40-50 calach.
Mity na temat notebooków
Wokół laptopów narosło w ostatnich latach wiele mitów. Jeden z najpopularniejszych głosi, że notebooki są droższe niż desktopy o tych samych parametrach. Dawniej było to oczywiście prawdą. Dziś często laptop kosztuje mniej niż porównywalny komputer stacjonarny. O wiele mniej.
Kiedy kupowałem mojego obecnego notebooka (2012 r.) zapłaciłem niecałe 3000 zł za 4-rdzeniowy procesor Intela, 8 GB RAM-u, dysk 750 GB 7200 rpm i GeForce'a GT 540 M, który do dziś radzi sobie z najnowszymi grami. Wszystko zamknięte w eleganckiej, częściowo metalowej obudowie z wygodną klawiaturą Asusa.
Gdy policzyłem ile kosztowałby desktop z tymi samymi podzespołami, wyszła mi kwota ok. 4000 zł. W końcu trzeba dokupić jeszcze Windowsa, monitor, klawiaturę i mysz oraz głośniki. Oczywiście zasada ta nie musi sprawdzać się w każdym segmencie rynku, ale to porównanie było dla mnie mocnym argumentem.
Druga rzecz to wydajność. Obiegowa opinia głosi, że desktopy są szybsze od laptopów. Dlatego jest to dobry wybór dla zaawansowanych użytkowników, którzy używają komputerów do pracy. Kilka lat temu było to prawdą, dziś osiągi są porównywalne. Wszystko dzięki nowym procesorom i np. dyskom SSD.
Laptop oferuje także znacznie więcej opcji związanych z podłączaniem urządzeń i wymianą danych. Ma wbudowaną kartę Wi-Fi i moduł Bluetooth - rzeczy, które do desktopa trzeba dokupić (kolejne 100-200 zł wyjęte z kieszeni) jeśli chcemy korzystać z bezprzewodowego internetu czy przesyłać bez kabla pliki na telefon.
A może jednak desktop?
Kiedy kilka miesięcy temu znajomy kupił stacjonarnego peceta żartowałem, że był pierwszym takim klientem w sklepie komputerowym od XVI w. Desktopy są jednak nadal popularne. Całkiem niedawno czytałem na Facebooku opinie kilku znanych blogerów technologicznych. Otwarcie przyznawali się do używania blaszaków.
Desktopy mają sporo zalet. Na pierwszym miejscu warto wymienić większą swobodę w zakresie budowania oraz modyfikowania konfiguracji sprzętowej. Peceta można sobie zaprojektować pod podstaw, inwestując przede wszystkim w to, co będzie nam naprawdę potrzebne. Podzespoły w laptopach są zwykle z tej samej półki.
Ta swoboda jest ważna, gdy coś się zepsuje. Części komputerowe są dziś tanie, wymiany możemy dokonać sami. Wystarczy do tego podstawowa wiedza, którą zdobędziemy chociażby z wideotutoriali na YouTube'ie.
Niskie koszy eksploatacji
Łatwiejsza jest konserwacja. Czyszczenie możemy przeprowadzać tak często jak chcemy. Wystarczy pojemnik ze sprężonym powietrzem za kilkanaście złotych. Laptopa czyścimy wtedy, gdy zaczyna się przegrzewać, bo zwykle konieczne jest zawiezienie go do serwisu i wyłożenie kwoty nawet trzycyfrowej.
Kolejnym przejawem swobody jest możliwość zakupu tej jedynej, idealnej klawiatury ulubionej marki. Nie jesteśmy skazani na wybór producenta komputera. Nie musimy się też aż tak bardzo przejmować jej zalaniem. Odległość od płyty głównej jest dużo większa niż w komputerze przenośnym.
To samo dotyczy ekranu. Niskie ceny monitorów LCD sprawiają, że można dziś bez problemu zaopatrzyć się w matrycę 20- czy 22-calową (a nawet większą), podłączyć dwa panele czy ustawić monitor tak, aby zachowywać prawidłową postawę przed biurkiem. Za kilka lat kręgosłup nam za to podziękuje.
Zamiast chmury - blaszak
Posiadanie desktopa wiąże się także z większym bezpieczeństwem danych. Peceta nie zabieramy regularnie poza mieszkanie (bo jest to uciążliwe), w przypadku włamania raczej nie zostanie skradzione (ze względu na swoją wagę i gabaryty). Prędzej stracimy monitor - tańszy i łatwiejszy do zastąpienia.
Jak widać, każdy z opisywanych wariantów ma wady i zalety. Popularność laptopów wynika z ich spadających cen (zakupu, nie konserwacji i naprawy), mobilności oraz rosnącej wydajności. Nie bez znaczenia są także intensywne kampanie marketingowe producentów oraz sprzedawców.
Największą zaletą desktopa jest swoboda w doborze konfiguracji. Każdy element możemy starannie wybrać. Nie mamy problemu z łyżką dziegciu w beczce miodu (superlaptop, świetne parametry, dobra cena, tylko matrycę wrzucili fatalną). Naprawa, rozbudowa i konserwacja kosztują w blaszaku mniej niż notebooku.