Każda kolejna generacja laptopów oczarowuje nas czymś nowym. Kilka lat temu na topie był 10-, a nawet 12-godzinny czas pracy na baterii. Dziś króluje cienka obudowa i ekran dotykowy. Wydajność z roku na rok jest coraz większa. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie jeden problem.

Producenci laptopów dostają coraz więcej pieniędzy za to, aby ich wyroby były wolniejsze. Sprawcami są w tym przypadku firmy zajmujące się tworzeniem oprogramowania. Wykupują one miejsce na naszych przyszłych dyskach twardych i instalują kompletnie niepotrzebne aplikacje.

Są one określane mianem shovelware'u czy crapware'u. Programów tych nie da się nie zauważyć. Po pierwszym uruchomieniu laptopa bombardują nas ekranami startowymi, prośbami o rejestrację czy zakup pełnej wersji, zapełniają zasobnik systemowy kolorowymi ikonkami.

Producent laptopa nie umieszcza tych aplikacji w systemie dlatego, że są dobre. Godzi się na ich instalację, bo dostaje za to pieniądze. Dzięki temu może w teorii obniżyć o kilka procent cenę komputera i wypaść lepiej na tle konkurencji. W praktyce inni robią to samo, więc koło się zamyka.

Laptop działa wolniej i dłużej się uruchamia, co na pewno wpływa niekorzystnie na poziom satysfakcji klienta. Z drugiej strony ten klient już zapłacił za komputer, więc - zgodnie z aktualną filozofią większości dostawców elektroniki - równie dobrze może iść w diabły.

Najbardziej irytująca nie jest sama obecność zbędnych programów (zajmują może kilkaset MB na dysku, co stanowi margines), ale filozofia towarzysząca tym aplikacjom. Główna zasada brzmi: wszystko ma działać w tle, wyświetlać w zasobniku swoje durne ikonki, a na pulpicie gadżety.

Fot. minds-eye/CC by

Nieważne, czy jest to próbna wersja antywirusa, czy używany raz w roku program do projektowania oraz drukowania etykiet na płyty CD i DVD. Wszystkie te aplikacje muszą być przecież wrzucone do Autostartu, uruchamiać się wraz z Windowsem i pożerać cenne zasoby.

Jak radzić sobie z shovelware'em? Pierwsza do głowy przychodzi deinstalacja. Kiedyś już o tym Wam wspominałem - nie zawsze jest to najlepszy pomysł. Wiele fabrycznie dostarczanych programów jest tak fatalnie napisanych, że ich usunięcie prowadzi do powstania dziur w Windowsie.

System zaczyna zachowywać się dziwnie (u mnie częste były np. błędy w obrębie Eksploratora) i konieczna jest reinstalacja OS-u. Problem więc powraca. Sytuacji może nie poprawić nawet użycie specjalistycznego programu takiego jak PC Decrapifier.

Najlepszym wyjściem jest usunięcie jedynie kilku programów (tych, które zajmują najwięcej miejsca na dysku - np. triala MS Office'a). Resztę wystarczy wyrzucić z Autostartu - pomoże Wam w tym chociażby CCleaner i nasz artykuł na ten temat.

Jeśli takie resztki crapware'u i tak nas irytują zwróćmy uwagę na tę kwestię podczas zakupu kolejnego komputera. Niektórzy producenci oferują czasami "czyste" wersje laptopów (np. seria Microsoft Signature). Są one niestety zwykle o 200-300 zł droższe od zapchanych reklamami odpowiedników.